Translate

Statek zatonął...


Zobaczyłem drogowskaz z nazwą „Strzepcz” więc przyhamowałem. Po chwili minąłem stację benzynową i wjechałem w zakręt za którym idąca do tej pory w górę droga,  zaczęła opadać w dół by zakończyć się rozwidleniem. Patrząc z góry, skrzyżowanie przypominało potrąconą literę „Y”. Po jednej stronie jej podstawy znajdował się cmentarz, przystanek autobusowy i komisariat policji, po prawej, łąka na której leniwie pasło się kilka krów – chyba rasy czerwonej. Prawa odnoga lekkim łukiem prowadziła bezpośrednio do wsi, zaś lewa – między pola, łąki i lasy.
Skierowałem się do wsi – wjechałem i zatrzymałem na parkingu przed jakimś spożywczym z reklamą sieci odido. Wyszedłem z samochodu. Ze sklepu właśnie wychodziła młoda kobieta w jasnych dżinsach, w luźnej kremowej bluzeczce i czerwonej opasce na głowie, unoszącej do góry, zapewne farbowane, jasno złote włosy. Zagrodziłem jej drogę.
- Przepraszam, szukam Pana Kazimierza Kuchta. Wie pani może gdzie mieszka ?
Spojrzała na mnie trochę jakby zaskoczona.
- Kuchty mieszkają na samym końcu wsi. Ostatni dom po lewej stronie – odparła kiedy zrozumiała o co mi chodzi.
- Czyli, tutaj prosto i ostatni po lewej ? – Upewniłem się.
- Tak, tak o tam, jak kończą się te drzewa – pomogła sobie ręką wskazując w głąb drogi.
- Świetnie, dziękuje pani, dziękuję – powtórzyłem.
Kobieta skłoniła się, ominęła mnie i skierowała się na drugą stronę ulicy.
Wróciłem do samochodu i pojechałem we wskazanym kierunku.
Brama była otwarta na oścież. Wjechałem wąskim podjazdem na tyły domu i zatrzymałem na środku podwórza. Ograniczały go jakieś zabudowania gospodarcze. Przy ganku, na zbitej z desek ławeczce, siedział starszy mężczyzna – siwiejące włosy, nieogolony chudy, żylasty w wieku około sześćdziesięciu lat.
- Dzień dobry – krzyknąłem wysiadając z samochodu
- Dzień dobry – odpowiedział jakimś zachrypniętym głosem.
- Szukam pana Kuchty. Dobrze trafiłem ?
- Ale którego Kuchty ? – Zapytał.
- Gospodarza – Odparłem.
- Każdy z nas panie gospodarz, obecny, albo były, albo przyszły – delikatnie zażartował jakby sprawdzając jak zareaguję.
- No tak, słuszna uwaga – uśmiechnąłem się – Szukam Pana Kazimierza – dodałem.
- A o co chodzi ?
- O dom – odparłem
- O ten na sprzedaż ? – Pytał dalej.
Popatrzyłem na niego nie odpowiadając przez chwilę
- To pan prawda ? – Tym razem ja zapytałem chcąc trochę wytrącić go z tego rytmu pytań i zamienić role.
- Co ja ? – Zdziwił się.
- To Pan jest Kazimierz Kuchta – strzeliłem.
- Aaa…to pan dzwonił z ogłoszenia – uśmiechnął się, znowu unikając odpowiedzi.
- Tak to ja – odparłem.
- No, to widzę, że pan tak na poważnie. I co, chce pan obejrzeć tą  chałupę  ?
- Tak jak mówiłem przez telefon – odparłem
- Wie pan, przez telefon to każdy obiecuje, umawia się, a później to  sam pan wie jak jest.
- No ja, jak widać jestem słowny.
Popatrzył na mnie do góry mrużąc oczy od słońca które stało po mojej stronie.
- Niech pan poczeka – powiedział. Podniósł się z ławki, wszedł na ganek i zniknął gdzieś w jego mroku.
Zastąpiłem go na ławce, oparłem o ścianę i patrzyłem na podwórko. Po jego piaskowo ziemistym oświetlonym słońcem podłożu chodził drób, skubiąc ledwo wyrośnięty rumianek. Na końcu, w otwartej na przestrzał stodole,  w cieniu. stał stary traktor koloru yellow bahama, nie widziałem takich, pewnie jakaś polska marka pomyślałem.
- Dobrze więc jedźmy – usłyszałem nagle. Na podwórku znowu pojawił się mój rozmówca, wyłonił się z ganku i podszedł do mnie. Wstałem.
- Zapraszam – wskazałem na samochód.
Bez słowa ruszył przodem. Trochę chwiejnym, ale szybkim krokiem przemierzył odległość i nim sam dotarłem, usłyszałem  trzask zamykanych drzwi.
W którą stronę jedziemy ? – Zapytałem kiedy byliśmy już na podjeździe.
- W stronę Miłoszewa – odparł – czyli tak jak pan przyjechał tyle, że na krzyżówce pojedziemy prosto.
Skręciłem w prawo i ruszyłem ostro. Nie zwrócił uwagi.
- Daleko to ? – Zapytałem po chwili.
- Drogami ze cztery, może pięć kilometrów, na piechotę przez las połowa tego, albo i mniej – dodał.
Przez jakiś czas jechaliśmy całkiem znośnym asfaltem, lepszym niż w niejednym polskim mieście, potem zjechaliśmy w polną drogę którą wskazał. Samochód kołysał się na wybojach. Nie szło ich ominąć. Każdy mocniejszy dźwięk zawieszenia mojego Rovera bolał gdzieś w umyśle i powodował, że natychmiast zwalniałem, by po chwili, znudzony zbyt wolną jazdą, znowu przyspieszyć. Proces powtarzał się okresowo – cyklicznie, tym częściej im bardziej mężczyzna mnie zagadywał.
- Pan chce tu zamieszkać ?
- Nie wiem, może z czasem. Na razie szukam spokoju. Miejsca gdzie mógłbym przez jakiś czas odpocząć, złapać oddech – odpowiedziałem nie całkiem szczerze.
Mężczyzna pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Wieś kojarzy mi się z moim dzieciństwem – dodałem po chwili.
- Mieszkał pan kiedyś na wsi ? – Zapytał
- Nie, moja mama mieszkała zanim poznała ojca. Później jeździłem na wieś do mojej babci. Co roku spędzałem tam praktycznie całe wakacje. Pachnące lata – westchnąłem.
- Wie pan, – ciągnąłem – zapisało mi się to w głowie jako jedno z najmądrzejszych doznań, może je tu odnajdę.
- Wieś się zmieniła przez te lata – znowu pokiwał głową, tym razem jakoś smutno, a przynajmniej tak mi się wydawało.
- Chce pan tu przyjechać z rodziną ? – Zapytał po chwili.
- Nie mam rodziny, żona zmarła kilka lat temu – odpowiedziałem znowu przyhamowując.
- Niech pan tu skręci, tu zaraz za tym klonem – wskazał na duże rosłe drzewo stojące po lewej stronie leśnej drogi.
- Tutaj ? – Zapytałem trochę zdziwiony.
- Tak tu, o teraz. Trochę zarosło, nikt tu teraz nie jeździ – dodał usprawiedliwiająco.
Samochód powoli wtoczył się na zarośniętą niby drogę. Przyznam szczerze nigdy bym nie podejrzewał, że kiedykolwiek tu takowa istniała. Trawa szorowała o podwozie samochodu wydając dziwne odgłosy jakby drapania, które ze względu na fakt, iż nigdy z takimi nie miałem przy samochodzie do czynienia, wydawały mi się głośne, nienaturalne i bardzo inwazyjne. Zastanawiałem się czy daleko jeszcze ale nie chciałem pytać. Chciałem pokazać obojętność, pokazać, że nie ma to dla mnie znaczenia, choć właściwie nie wiedziałem komu, czy jemu, czy sobie.
- Niech pan się nie martwi. Już niedaleko, jakieś pół kilometra – powiedział.
Zaskoczył mnie. Nie wiedziałem co powiedzieć i czy w ogóle coś mówić.
- W porządku – odparłem ale jednocześnie poczułem się trochę głupio, jakby ktoś zajrzał do moich myśli. Nie lubiłem tego. Miałem kilka swoich światów, ten encyklopedyczny, gwarny, dostępny dla każdego kmiotka, mikro świat wraz z garstką znajomych – w którym żyłem, świat wewnętrzny o którym nielicznym opowiadałem i ten mój własny, w którym rozmawiałem tylko ze sobą. Do niego nikt nie miał prawa zaglądać.
- Jak pan będzie tu przyjeżdżał to rozjeździ pan tą drogę i powstanie jak dawniej – tymczasem kontynuował dalej stary Kuchta – trochę można podciąć tych krzaków, wysypać jakiś tłuczeń, będzie dobrze – dokończył
Mówił o krzakach które właśnie zawęziły przejazd i ocierały się boki samochodu. Starał się mnie pocieszać, choć wcale tego nie potrzebowałem i chyba bardziej mnie to irytowało niż uspokajało. Najgorsze, że nie mogłem mieć do niego o to pretensji, mówił to zapewne z dobrego serca, choć z drugiej strony mogłem podejrzewać, że stara się zyskać klienta, w sumie o to też nie mogłem mieć pretensji, puściłem wiec jego uwagę mimo uszu.
- Dom ma jakieś ogrzewanie ? – Zapytałem
- Jest kominek.
- Ma jakieś rozprowadzenie, czy grzeje tylko pomieszczenie w którym stoi ? – dopytywałem.
- Grzeje tylko dół ale komin przechodzi przez środek domu więc daje ciepło i w górne ściany, jednak jak pan chce to syn może zrobić odejścia i rozprowadzić po pokojach. Zajmuje się z kolegą budowlanką, tak zarabia ta na życie – dodał skwapliwie.
- Zobaczymy, do zimy jeszcze daleko.
Nagle zauważyłem między drzewami ciemne zarysy domu. Pojawiał się i znikał gdzieś między pniami drzew nie wiele różniąc się od nich kolorem.
- No, to już prawie jesteśmy – odezwał się Kuchta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz