Skradałem się powoli, stąpając, tak aby szelest kroków nie
wyróżniał się z poza naturalnych dzięków lasu. Miałem nadzieję dojrzeć pośród
liści ciekawskiego intruza. Niestety z każdym krokiem dochodziło do mnie, że
się gdzieś rozpłynął. Albo zorientował się, że został zauważony, albo po prostu
sobie poszedł. Zatrzymałem się w miejscu w którym prawdopodobnie stał,
wyprostowałem, spojrzałem w stronę domu. pomiędzy gałęziami widać było
doskonale całe podwórko. Rozejrzałem się, niczego podejrzanego nie widząc i nie
słysząc ruszyłem w stronę domu. Trochę byłem zły, że już jakieś miejscowe
ciekawskie oczy mnie podglądały, z drugiej stronę czego mogłem się spodziewać.
W takiej wiosce wszystko jest atrakcją, a już na pewno samotny nieznajomy
mężczyzna który zjawia się nie wiadomo skąd i natychmiast zaszywa się w lesie z
butelką w ręku.
Rano pojechałem do miasta. W internecie na stronach
sprzedajemy.pl wyszukałem trochę mebli i co najważniejsze jakiś telewizor oraz
radio. Kupiłem tez zestaw satelitarny. Potem zadbałem o ciało kupiłem nowy koc
i pościel do tego poduszkę. Tak zapakowany czym prędzej wracałem do swojej
leśnej klatki. Po drodze w Chwaszczynie zajechałem jeszcze do Biedronki – to
takie tanie sklepiki spożywcze w stylu niemieckich Aldików. Kupiłem tequilę
kilogram cytryn i kilogram soli. Miałem otwarte szyby, w odtwarzaczu kręciła
sie płyta z V symfonią Ludwiga van Beethovena, nie jechałem szybko miły
wiaterek chłodził wnętrze kabiny, zastanawiałem się, czy jeszcze dzisiaj uda mi
zię uruchomić telewizję. Zastanawiałem się tez jak zabrać się do budowania
płotu. Trzeba by zwrócić się do leśniczego może ma jakieś tanie drzewo. Tak to
była dobra myśl. Kiedy minąłem stacje benzynową i znajomy drogowskaz
postanowiłem wjechać do wsi. Samochód jak za pierwszym razem zaparkowałem pod
sklepem spożywczym. Wszedłem do środka. Dwie młode dziewczyny – ekspedientki –
śmiały się z czegoś, jedna ustawiała skrzynki z warzywami, druga stała oparta o
ladę
- Dzień dobry – powiedziałem głośno. Kiedyś miałem problem z
mówieniem dzień dobry komukolwiek, teraz mówiłem pierwszy i głośno jakby samemu
sobie pokazując, że ten problem jest już przeszłością.
- Dzień dobry – odpowiedziały wesoło.
Podszedłem do lady po lewej stronie stały kartony z
ciastkami babkami i innymi wypiekami, na wprost za ladą było pieczywo obok po
prawej chłodnia z wędlinami.
- Słucham – zapytała dziewczyna. Miała długie ciemne
farbowane włosy spięte wysoko i twarz z której emanowała energia, uśmiech zaś
zdawał się być ciągle na stand-by.
- Dwa kilo miękkich pomidorów, chleb, kilogram cebuli.
- Miękkich ? Zdziwiła się – takich na zupę ?
- Nie, chodzi o to aby były jak najdojrzalsze, aby miały
dużo soku. a no i waśnie, ze dwie śmietany do tego.
- Słodkie czy kwaśne ?
Uśmiechnąłem się nostalgicznie.
- Moja babcia mawiała, że prawdziwa śmietana jest żółta i
tylko prawdziwa jest kwaśna. Słodka to po prostu masło.
Spojrzała na mnie.
- Duża czy mała ?
- Duża, dwie duże – poprawiłem się.
Po chwili wszystko już leżało na ladzie. Zapłaciłem i
spakowałem do siatki.
- Mam pytanie, jest tu gdzieś w pobliżu leśniczówka ?
- Leśniczówka ? powtórzyła.
Za skrzynek wychyliła się druga dziewczyna. Podobnie jak ta
która mnie obsługiwała, miała wesołe ogniki w oczach, kilka delikatnych piegów
na policzkach potęgowało to wrażenie. Była drobniejsza i zgrabniejsza.
- Leśniczówka jest jakieś dwa kilometry stąd – powiedziała –
trzeba wyjechać w stronę Miłoszewa i zaraz za szkołą skręcić w polna drogę. Nie
sposób nie trafić.
- To miło – uśmiechnąłem się – dziękuje za informację.
Puściłem do niej oczko i nim zdążyła zaskoczona w
jakikolwiek sposób zareagować, odwróciłem się i wyszedłem. Zakupy wrzuciłem do
bagażnika. Wsiadając za kierownicę przypomniałem sobie, że miałem kupić
doładowanie do karty przez którą łączyłem się z internetem. Sklep był
podzielony na dwie części z których każda posiadała oddzielne wejście. Tym
razem wszedłem do drugiej części sklepu. To tutaj robiłem poprzednie zakupy.
Kobieta chyba mnie poznała bo uśmiechnęła się.
- dzisiaj tez wielkie zakupy ?
- Nie – odpowiedziałem również uśmiechem. – dzisiaj tylko
doładowanie do Orange.
- Za ile ?
- Za pięćdziesiąt.
Przetasowywała wyjęte karty poszukując właściwego nominału.
Kiedy znalazła rzuciła na ladę schowała pozostałe i odstawiła kartonik
- Pięćdziesiąt złotych.
Położyłem banknot kiedy do sklepu weszły dwie kobiety, jedna
starsza może w wieku pięćdziesięciu lat, druga znacznie młodsza mogła mieć góra
dwadzieścia pięć. Poruszała się…trudno opisać jej ruchy, miały jakąś stałą
prędkość i płynność włoskiego legato, wszystko płynęło. Nie typowa uroda,
ciemna, oliwkowa karnacja, długie lśniące kruczoczarne włosy zebrane i podpięte
niedbale. Czarne duże, lśniące oczy. Na smukłej dłoni zamiast zegarka miała
skórzany szeroki czarny pasek z rzemieniami i klamrą, w tym kraju jak mi
później powiedziano coś takiego nazywa się pieszczochą. Nogi długie, szczupłe, na stopach skórzane
rzymianki z szerokim pasem w pęcinach i okalającym go rzemieniem spinającym.
Ciało skrywała cienka, zwiewna, czarna, sukienka zwężona w talii. Obie kobiety
podeszły do wazonów z kwiatami. Zastanawiały się głośno które wybrać, zupełnie
nie zwracając uwagi na to co dzieje się dookoła. Jakby w ogóle nic innego nie
istniało tylko one i kwiaty. Patrzyłem na nią, było coś w niej magicznego, coś
co przyciągało mój wzrok. Dziwne uczucie. Wziąłem kartę z doładowaniem
spojrzałem na nią jeszcze raz i wyszedłem. Przed sklepem wystawione były
skrzynki z kwiatami ogrodowymi. Jedna z nich była zapełniona drobnymi
niebieskimi kwiatkami, tak dużą ich ilością że tworzyły gęsty dywan, miało się
wrażenie, że jest ich tam setki. Nie wiem czy to widok tej dziewczyny sprawił
ale nagle wpadłem na pomysł ozdobienia swojego domu oraz jego okolicy kwiatami.
Gdzieś podświadomie czułem , że chcę tam wejść i jeszcze raz na nią spojrzeć.
Nie był to najlepszy pomysł, bowiem kiedy już obładowany kwiatami i donicami, zmierzałem
polną drogą w stronę leśniczówki wiozłem ze sobą jakieś dziwne uczucie,
myślałem o niej choć nawet nie pamiętałem już jej twarzy. czułem przyjemny
niepokój, a to nie było normalne. Samochód powoli wspinał się pod delikatną
górkę po jakimś kilometrze bylem na jej szczycie skąd widać było kolejne
tutejsze jezioro, droga w dół w przeciwieństwie do wjazdu była bardzo stroma i
mieściła się w parowie po którego prawej stronie na szczycie rosły młode
brzozy, po lewej nie znane mi drzewa. W pewnym momencie w śród nich zauważyłem
jedno znajome , jabłoń – zatrzymałem się. Miałem już coś takiego , że nie
mogłem się oprzeć dzikim owocom zwłaszcza jabłkom, kiedy zauważałem gdzieś
dziką jabłoń, natychmiast czułem jak moje ślinianki rozpoczynały produkcję. Wlazłem
w chaszcze pokrzyw i dzikich jeżyn. Podniosłem kilka obitych i robaczywych
jabłek skrywających się w tej zieleni i zacząłem nimi rzucać w wybrane owoce na
gałęziach. Po chwili jechałem dalej i chrupałem twarde soczyste zupełnie inne
niż sklepowy chłam jabłka. Ślina mieszała się ze słodkim, chłodnym cieniem
sokiem, którego resztki pozostawały drobną pianką na obrębie ugryzień. Było mi
dobrze. Dziwne. Samochód wjechał na mały mostek który spinał srebrno brązową,
wartko płynącą mokrą wstążkę. Po prawej stronie zauważyłem, łabędzia stojąc w
śród cienistych drzew odprowadzał samochód wzrokiem. Za mostkiem droga znowu na
moment podbiła w górę by już po chwili zrównać się w poziomie. Wąski lasek
który znajdował się nad rzeczka znikł i przejaśniało. Słońce nie mając
przeszkód ogrzewało małą łączkę po prawej, po lewej ujrzałem przysadzisty dom –
Leobór – przyjemna nazwa pomyślałem. Zatrzymałem samochód i wysiadłem.
Podszedłem do furtki, otworzyłem i wszedłem na ganek, zapukałem potem
zadzwoniłem, nikt nie otworzył. Rozejrzałem się wyszedłem na drogę zerknąłem na
podwórze za domem, nie zauważyłem żadnego ruchu. Cóż, trzeba będzie spróbować
innym razem. W drodze powrotnej przypomniałem sobie o antenie telewizyjnej,
zrobiło mi się raźniej, wreszcie będę mógł wyłączać ciszę kiedy tylko przyjdzie
ochota. Podjechałem pod dom, zerknąłem na zegarek, była piętnasta trzydzieści.
Młoda godzina – pomyślałem. Wyjąłem najpierw kwiaty, miałem wrażenie, że się
duszą w samochodzie i głupotą byłoby je tam pozostawiać dłużej niż to jest
konieczne, Pozostawiłem je na dworze resztę zakupów wniosłem do domu. Najwięcej
trudności sprawił mi telewizor na dodatek okazało się, że nie ma go gdzie
postawić. Po namyśle postanowiłem postawić go na komodzie, przynajmniej do
czasu w którym nie wymyślę czegoś mądrzejszego. Zająłem się anteną po skręceniu
wszystkiego zgodnie z instrukcją i podłączeniu do telewizora, zacząłem chodzić
po tarasie starając się złapać sygnał, niestety bezskutecznie. Spojrzałem na
wysokie drzewa i doszło do mnie to co powinienem przewidzieć. Nie poddałem się jednak, postanowiłem spróbować na piętrze w sypialni - skutek był identyczny. Jedyne miejsce jakie przychodziło mi w tej sytuacji do głowy to za domem, na drzewie, na skraju polany w której towarzystwie piłem pierwszej nocy. Niestety nie miałem tyle kabla, wywiesiłem więc białą flagę, rzuciłem antenę na łózko i zszedłem na dół. No, to teraz zadowolenie mogły mi dać tylko kwiaty. Kiedy tylko pomyślałem o nich, przypomniała mi się ona. Dziwne i ciekawe,
jeszcze zacznę wierzyć w czary. Stanąłem przed domem i stwierdziłem, że
najlepiej będzie powiesić doniczki z kwiatami pomiędzy każdym drewnianym słupem
który podtrzymywał dach tarasu. Policzyłem wyszło cztery i piąta nad schodami.
Wymyśliłem też sobie, że umieszczę na każdej poręczy łączącej te słupy po dwie
podłużne donice. Szybko zamontowałem haki do ich umocowania. W osiem
rynnowatych donic, wsadziłem gęsto po osiem fioletowych surfinii. Niestety nie
miałem węża, znalazłem więc w komórce wiaderko po farbie i wydreptując ścieżkę
pomiędzy kranem, a kwiatami podlałem je obficie. Następnie zacząłem umieszczać
je w uchwytach. Kiedy skończyłem zszedłem po schodach i stanąłem w pewnej
odległości od domu oceniając efekt swojej pracy. Ożywiło się i zrobiło
kolorowo. Zadowolony zabrałem się za wieszanie doniczek nad poręczami i tu
przypomniało mi się, że nie pomyślałem o tym aby kupić wkręcane haki. Poszedłem
znowu do komórki, nie znalazłem. Wziąłem więc najdłuższe gwoździe jakie były i
powbijałem w kantówki nad poręczami, następnie przykładając rurkę, tłukłem
młotkiem każdego po kolei do momentu, aż się wygiął, tworząc trochę koślawy
łuk. Daleko im było do ideału ale na pewno spełnią swoje zadanie -pomyślałem.
Pozostało teraz powiesić doniczki. Były już obsadzone jak je kupowałem Surfinie
tworzyły w nich obfite krągłe fioletowe kule były bardziej rozwinięte niż te
które przed chwilą sadziłem. Zszedłem znowu z tarasu i stojąc kilka metrów od
niego spojrzałem.
- Ładnie. – Drgnąłem i szybko odwróciłem w kierunku z
którego doszedł głos. Za mną stał może trzynastoletni chłopak i tak jak ja
przyglądał się tarasowi. Miał zmierzwione ciemne włosy, koszulkę z napisem Kill
me i jasnoniebieskie jeansy. Spojrzałem ponownie na taras
- Tak myślisz ?
- Jasne – powiedział z przekonaniem.
- Też tak myślę – pokiwałem przy tym głową. – Planuję
jeszcze tu przed domem, zrobić takie dwa kopce z kamieni i pomiędzy te kamienie
powsadzać te niebieskie – wskazałem na cztery skrzynki drobniutkich kwiatów –
nie wiem jak się nazywają – dodałem.
- Niezapominajki.
- Forget-me-not – druga ciekawa nazwa którą dzisiaj słyszę.
- A pierwsza ?
- Leobór.
- To nasza leśniczówka.
Odwróciłem się w jego stronę.
- Chcesz by ktoś cię zabił ?
- Nie
- To dlaczego nosisz taką koszulkę.
- Bo to koszulka.
- No tak, to ma nawet sens – pokiwałem głową – Jesteś stąd,
to znaczy ze wsi ? – Zapytałem.
- Tak, mieszkam niedaleko – wskazał głową gdzieś w bok.
- Wczoraj też tu byłeś ?
- Też.
- Przyjdziesz jutro ?
- Nie wiem.
- Pić mi się chce, tobie też ? Zapytałem.
Chłopak zawahał się spojrzał na mnie.
- A co pan ma ?
- Obawiam się, że tylko wodę.
- Zimna ?
- Niestety nie, ale wiesz, jest tu studnia, myślę, że tam
będzie woda jak lód. Jeszcze z niej nie korzystałem.
Podszedłem do kręgu o średnicy może dwa i pół metra,
wyłożonego nieregularnymi płytami kamiennymi. Na jego środku znajdowała się
stara pompa abisyńska.
- Piłeś może już z niej ? – Zapytałem.
- Nie.
- Dlaczego ?
- Jest zepsuta.
Podszedłem, chwyciłem za uchwyt pompy, faktycznie była luźna
i nie stawiała żadnego oporu. Przyjrzałem się, w górnej części brakowało
stalowego bolca łączącego ramię z pompą. Wydawało mi się, że widziałem taki
stalowy walec w komórce.
- Wiesz co, jak mi
pomożesz to może ją uruchomimy i spróbujemy tej wody.
- Da pan rade ja naprawić ?
- Sądzę, że tak.
- Chwyć to ramię i podnoś je powoli, jak powiem stop, to
zatrzymaj.
Ochoczo chwycił za uchwyt i zaczął podnosić. Kiedy otwory
nałożyły się zobaczyłem prześwit.
- Stop.
Chłopak zamarł. Zacząłem z trudem wsuwać bolec, kiedy udało
mi się go wcisnąć na tyle aby nie wypadł, puściłem i resztę załatwiłem
młotkiem.
- Dawaj, pompuj
Chłopak napiął się i ramię, ze zgrzytem, powoli, zaczęło
opuszczać się w dół, działała. Po chwili siedzieliśmy na schodach i piliśmy
lodowatą wodę, miała dziwny smak, a może inaczej, po prostu; miała smak.
- Pan będzie tu mieszkał cały czas – zapytał odstawiając
kubek na stopień.
- Mam taki zamiar, czy to źle ?
Wzruszył ramionami i nic nie odpowiedział.
- Trochę ci to nie na rękę ?
Znowu nic nie odpowiedział.
- W każdym razie teraz już tu nie możesz tak przychodzić,
nie lubię jak ktoś mnie podgląda.
- Pójdę już, muszę iść do domu.
Podniósł się i zszedł ze schodów, po chwili znikał już w
zieleni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz