Translate

Muszę komuś zaufać...


Strzepcz - zielona wieś kaszubska
Spojrzał na mnie zaskoczony nie bardzo rozumiejąc o co mi chodzi.
- Jak to ja nadal właścicielem ? Czyli nie kupuje pan ?
- Powiedzmy tak, pan dostaje pieniądze ale dom pozostaje na pana nazwisko.
Podrapał się po głowie i zatrzymał.
- A co pan z tego ma ?
- Podpisze mi pan pewne zobowiązania które pozostaną między nami.
Znowu ruszyliśmy z miejsca.
- A jak mi się coś stanie ?
- Właśnie dlatego podpisze mi pan te zobowiązania. Będzie to takie zabezpieczenie, choć nie sądzę aby kaszubski gospodarz chciał mnie oszukać – uśmiechnąłem się – chcę je mieć tylko na wypadek pana śmierci, zaznaczając, że życzę panu dożycia stu lat albo i więcej.
- Ale po co to wszystko, nie możemy załatwić tego bez tych całych ceregieli ? Dziwne to jakieś – dodał.
- Widzi pan muszę komuś zaufać… wychodzi, że panu. Ja…
- Ale dlaczego ? Przerwał pytaniem.
Wybił mnie trochę z rytmu, zacząłem wiec inaczej.
- Powiedzmy, że nie chcę mieć niczego na siebie.
- Jakieś długi ? Zapytał.
- Zróbmy tak, za fatygę dołożę tysiąc – powiedziałem ignorując jego pytanie. Wolałem aby myślał, że uciekam przed komornikiem, niż że nie chcę zostawiać śladów w papierach. Nie chciałem tez ujawniać, że nie mam polskich dokumentów.
- No nie wiem – zastanawiał się głośno, kręcąc z dezaprobatą głową.
- Dobrze dokładam jeszcze pięćset i zapłacę za powiedzmy pięć lat podatku od nieruchomości, i wpłacę jakąś kwotę na media, powiedzmy w granicy dziesięciu tysięcy.
Nie odezwał się, szedł i patrzył pod nogi. Uznałem, że musze dać mu czas, poganianie może stworzyć pozory nacisku i wywołać odwrotny od zamierzonego efekt.
- Panie Kuchta, ja sobie pomieszkam w domu, pan się zastanowi. Zajrzę za kilka dni. Jeśli się nie dogadamy zapłacę panu za ten okres letniska – zgoda ?
Jeszcze trzy kroki milczał po tym wypalił,
- Dobra, wpadnij pan jutro albo po jutrze, co nagle to po diable.
- Jasne, niema problemu. – Zatrzymałem się na chodniku uznając że rozmowa dobiegła końca – To co, do zobaczenia.
- Do widzenia – powiedział uściskując mi silnie dłoń.
- A…bym zapomniał – przytrzymałem jego spierzchniętą rękę którą już cofał. – Chciałbym prosić aby pozostało to między nami – powiedziałem patrząc mu w oczy.
- Ale, no oczywiście – obruszył się.
Kiwnąłem głową w aprobacie i w znaku podziękowania.
- Do widzenia – pożegnałem się jeszcze raz.
- Do widzenia – odparł i ruszył zostawiając mnie na chodniku.
Patrzyłem jeszcze chwilę na niego, jak znika na podjeździe, potem odwróciłem się, nabrałem dużo powietrza w płuca i szybko wypuściłem jednym haustem. Rozejrzałem się dookoła, jakoś było mi lekko, czy to słońce sprawiło, czy może świadomość, iż nie musze już nigdzie jechać, niczego szukać – tego nie wiem. Wiedziałem natomiast, że bez względu na decyzję Kuchty dom i tak będzie mój. Nawet jeśli się nie zgodzi, podstawię kogoś innego do zakupu. Więc bezstresowo, szedłem sobie w drogę powrotną, do mojego samochodu.
Po drodze zerkałem na domy które były w większości zadbane, ładnie wykończone z czystymi podwórkami i sporą ilością zieleni. Mile mnie to zdziwiło gdyż inaczej pamiętałem polską wieś. A może to tylko tutaj tak jest pomyślałem. Mijałem właśnie mały sklep spożywczy położony poniżej poziomu ulicy z małym, na dwa samochody parkingiem, kiedy zupełnie rozbroił mnie i rozweselił widok dwu kuców, rasy chyba pony, – nie znam się na koniach, – pasły się w dużym ogrodzie przed jednym z domów, w zasadzie nie ogród ale był to duży trawnik, po którym posuwały się, dwie biało brązowe, samojezdne, sympatyczne kosiarki. No proszę a mówią, że ta polska wieś bezbarwna, a tu proszę jednak można. Tak myśląc nie zauważyłem jak po kilku minutach byłem znowu pod ośrodkiem zdrowia. Przed jego wejściem stała kobieta. Skromnie ubrana w fioletową bluzeczkę z dekoltem i dżinsy wyglądała jakby na kogoś czekała. Była z wózkiem obok biegał jakiś berbeć coś tam gadający do siebie pod nosem. W wózku musiał być drugi, bo kobieta cały czas lekko nim kołysała. Spojrzała na mnie, powiedziałem – dzień dobry, odpowiedziała i od tego momentu jakby straciła zainteresowanie moją osobą. Zajęła się poprawianiem kocyka i machaniem grzechotką nad głową małej istoty. Zerknąłem na nią jeszcze raz i wsiadłem do samochodu. Silnik zamruczał, odjechałem.
Pierwsze co musiałem poczynić to zakupy uzupełniające, nie chodziło o żywność, a raczej o niezbędne drobne przedmioty jak na ten przykład papier toaletowy, płyn do mycia okien, jakiś garnek jeden czy dwa. Miałem już to wszystko ułożone na ladzie, jednak byłem pewien, że czegoś zapomnę. Stałem przed ladą i kombinowałem jak ten koń pod górę. Krągła niska dojrzała blondynka patrzyła na mnie wyczekująco. Aby zyskać na czasie poprosiłem o papierosy marlboro.
- Białe czy czerwone ? – Zapytała rzeczowo.
- Czerwone – odparłem – proszę cały karton – dodałem.
Po chwili myślenia zrezygnowałem i postanowiłem iść na żywioł.
- niech pani da mi jeszcze ze trzy pasty do zębów, jakiś płyn do kąpieli, żel do golenia, strzelałem teraz pozycjami bez zatrzymywania się. Kiedy lada zapełniła się niebezpiecznie, zrezygnowałem i oznajmiłem;
- dobrze to chyba wszystko będzie.
Kobieta podliczyła dwa razy słupek jaki zapisała na papierze
- To będzie trzysta dziewięćdziesiąt siedem, pięćdziesiąt.
Wyjąłem bez słowa pieniądze i położyłem na ladzie. Następnie zacząłem wszystko przenosić do samochodu. Wrzucałem do bagażnika bez ładu i składu. Gdy skończyłem wróciłem do sklepu, reszta leżała na talerzyku obok kasy. Wziąłem i udałem się do drugiego pomieszczenia gdzie sprzedawano ciuchy, szkło, serwetki, artykuły papiernicze i ogrodnicze. Tu kupiłem jedynie nieduży garnek i jakieś filiżanki. Wyszedłem ze sklepu. Po drugiej stronie ulicy dojrzałem wciśniętą pomiędzy ogrodzenia dwu domów zasłoniętą zielenią drewnianą budę pomalowaną na ciemny brąz. Przed nią również znajdowało się ogrodzenie i   miejsce na furtkę której nie dojrzałem. Na fasadzie tejże budy znajdował się stary spłowiały napis świadczący, że mamy do czynienia z barem, zaś sądząc z siedzących przy oknie na prostej ławeczce, składającej się z dwu słupków i deski, dwu mężczyzn, trzymających w dłoniach butelki z piwem, mieliśmy do czynienia z barem piwnym. Poczułem pragnienie. Spojrzałem w lewo i prawo nic nie jechało. Przeszedłem powoli na drugą stronę. Jeden z mężczyzn siedzących był szczupły ze sporą czarną zmierzwioną czupryną na głowie drugi z lekka krągły z zaczerwienionymi polikami. Widać było, że to już ich nie pierwsza butelka i że piwo całkiem nieźle się zadomowiło w ich mózgach.
- Dzień dobry – powiedziałem głośno.
- Dzień dobry – odpowiedzieli zgodnie.
- Można tu się piwka napić ? zapytałem.
- Jo – przeciągle powiedział ten okrąglejszy
Drugi pokiwał głową jakby chciał potwierdzić zwięzłą odpowiedz pierwszego.
- A dobre chociaż ? Zapytałem aby podtrzymać rozmowę.
- Mokre – odparł ten który do tej pory jedynie kiwał głową.
Zaśmiali się obydwoje.
- I rozwesela jak widzę. A po gębach nie biją ? Zapytałem żartem
- Ni – odpowiedział ten chudszy.
- Chyba, że kto zasłuży – szybko rzucił ten okrąglejszy co wywołało jeszcze szersze uśmiechy na ich twarzach.
- Czyli jak wszędzie, więc wchodzę – to mówiąc przekroczyłem próg otwartych na oścież drzwi.
Pomieszczenie nie było duże, może na cztery stoliki, niski sufit i mrok dookoła, okno z ciężkimi firankami nie bardzo pozwalało przedostać się światłu do środka, tym bardziej, że od frontu padał cień. Ściany były wyłożone od podłogi do sufitu czymś na wzór boazerii, która nosiła na sobie ślady wszystkich lat użytkowania. Całość sprawiała wrażenie, iż została zrobiona dawno, własnymi rękami i tanim sumptem. W lewej części pomieszczenia stał stół bilardowy przy którym kolejnych dwu mężczyzn rozgrywało partyjkę. Na wprost drzwi znajdował się lada po jej lewej stornie stała chłodziarka z lodami. Za ladą stała nie młoda już kobieta, farbowana blondynka około pięćdziesiątki. Przy ladzie stała druga kobieta z tej samej półki wiekowej. Plotkowały o czymś dość leniwie, rozmowa nie należała do ożywionych widać było , że ani jednej ni drugiej nigdzie się nie spieszy co było jak mi się wydawało zrozumiałe w przypadku barmanki, zaś nie do końca w przypadku jej interlokutorki, przy której nogach, stały dwie pokaźne siaty z zakupami. Oczywiście znowu głośno się przywitałem i jak na komendę ze wszystkich stron jak w muzycznej kwadrofonii usłyszałem słowa przywitania, jedne dobiegały ciszej, drugie głośniej, inne wypowiedziane gdzieś tam pod nosem ledwie słyszalne. Kiedy podchodziłem do baru kobiety przestały rozmawiać. Barmanka już zaczynała patrzeć na mnie pytająco co było znowu zrozumiałe zaś jej rozmówczyni ciekawsko co tym razem też było zrozumiałe.
- Jedno duże poproszę – wskazałem na znajdujący się na ladzie nalewak.
- Z kija nie ma – odparła barmanka – nie ma wzięcia, kiedyś tak, ale teraz… nie opłaca się – tłumaczyła.
- To co mamy do dyspozycji ? – zapytałem
Przesunęła się na bok wskazując półkę. Zerknąłem, nie byłem smakoszem, piwo piłem tylko czasem, latem, kiedy było gorąco, widząc kilka rodzajów z których żaden do mnie nie przemawiał, zdałem się na nią
- Da pani jakieś, wszystko jedno, aby zimne.
Kobieta wyjęła z małej lodówki poniżej baru butelkę żywca, otworzyła i podała mi szklankę.
- Może dać mi pani małą ? – Zapytałem, nie lubiłem pić z dużych szklanek, piwo traciło w nich smak.
Wymieniła bez słowa.
Kobieta która stała obok cały czas mnie obserwowała, nie dziwiłem się, byłem kimś spoza, czymś nieznanym, nowym, czymś co oko widziało, a umysł rejestrował po raz pierwszy. Teraz kiedy nasze spojrzenia się spotkały, uciekła wzrokiem w kierunku sprzedawczyni. Zapłaciłem, wziąłem butelkę, szklankę i postanowiłem iść na powietrze gdzie przynajmniej w taką pogodę było przyjemniej niż w środku. Wychodząc usłyszałem jak kobiety znowu wróciły do rozmowy.
- Widzisz Danusia i to dlatego mamy nowych policjantów we wsi – dobiegły mnie słowa.
Więcej nie usłyszałem byłem już na zewnątrz. Szum przejeżdżającego samochodu zagłuszył wszystko. Policja pomyślałem – to jedyny minus jaki mi się nie podobał w tym miejscu.
Z lewej strony baru patrząc od zewnątrz była wąska wnęka, utworzona przez jego ścianę oraz ogrodzenie za którym znajdował się ogród. We wnęce tej, znajdowały się prostokątny wąski stół z dwoma ławkami umieszczonymi po jego dłuższych stronach. Tam zasiadłem samotnie. Nalałem piwa do szklanki i wypiłem duszkiem połowę. Wyjąłem papierosy, zapaliłem, zaciągnąłem i spojrzałem na przeciwległą stronę ulicy. Stał tam budynek w którym jak mogłem dojrzeć znajdowała się Pizzeria, właśnie gdzieś spod niej wyjechał na skuterze, sądząc z postury, młody chłopak z typową torbą dostawczą. Ciekawe, pomyślałem – tak żywa ta wioska…czy tak duża.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz