Translate

Szczęście istnieje tylko w naszej wyobraźni...

Widok na San Vincenzo (balkon domu w którym mieszkałem)
02 styczeń 2013 Nowy tekst - powinien być gotowy na pojutrze
Obudziłem się wcześnie rano, zerknąłem na zegarek było piętnaście po ósmej. Patrzyłem przez chwile w sufit. Całą noc śniło mi się San Carlo, martwy Fischetti i ten widok ze wzgórza. Zerwałem się, nie lubiłem wylegiwać się w łóżku. Otworzyłem drzwi na oścież i wyszedłem na zewnątrz, przeciągnąłem się poranek pachniał wilgocią i był jeszcze przesiąknięty porannym przyjemnym chłodem. Wynurzające się jednak gdzieś z za domu słonce, zapowiadało kolejny upalny dzień. Spojrzałem na swoje wczorajsze dzieło. Surfinie wyglądały świeżo i zdrowo, widać nie zaszkodziła im podróż i zmiana miejsca, gorzej wyglądały kopce, przygotowane pod skalniaki, ziemia podeschła i nabrała martwego popielatego koloru, tylko wystające gdzieniegdzie liście miały nadal brunatna głębię. Wróciłem do domu, wbiegłem po schodach na górę i wpadłem do łazienki, zrzuciłem ubranie, wskoczyłem do wanny, słuchawkę prysznica wsadziłem w uchwyt w ścianie i odkręciłem wodę, poleciała najpierw zimna, po chwili dopiero złapała właściwą temperaturę. Zerknąłem przez okno na podwórze, dziwne uczucie brać prysznic przy oknie, człowiek czuje się prawdziwie nagi. Zakończyłem prysznic zupełnie zimną wodą i już po chwili byłem na dole. chwyciłem pomidora i kawałek chleba wyszedłem znowu na powietrze. Ugryzłem, pomidor pękając trysnął sokiem, odsunąłem ciało pochylając głowę do przodu. Uwielbiałem pomidory, we Włoszech nauczyłem się jeść je tonami , wprawdzie w Polsce nie smakowały tak wspaniale jak toskańskie ale i tak mi to nie przeszkadzało. Siadłem na schodach, trzeba było jechać gdzieś do sklepu po kabel antenowy, zając się niezapominajkami i ugotować jakiś prawdziwy obiad. Ubrałem się i po chwili byłem w samochodzie. Tym razem minąłem znajomy sklep i pojechałem dalej, po prawej stronie minąłem remizę strażacką następnie stary kościół. Po lewej naprzeciwko niego zauważyłem sklep, nad  wejściem wisiał szyld "Dorex". Zatrzymałem się. Jak  się
Kościół - widok od Placu Szpitalnego
okazało był to sklep który pełnił funkcje drogerii, papierniczego, artykułów AGD, kiosku RUCH-u i sklepu odzieżowego wraz z obuwniczym. Wszystko w jednym pomyślałem. Trzeba jednak przyznać, że był dobrze zaopatrzony i niedrogi. Kupiłem duży durszlak, był niezbędny do zaplanowanego obiadu, przy ladzie zapytałem czy jest tu jakiś sklep przemysłowy. Ekspedientka, młoda, miła nad wyraz wysoka kobieta, ku mojemu zadowoleniu przytaknęła i objaśniła jak do niego dojechać. Mieścił się prawie na samym końcu wsi, dojechać do niego trzeba było polną wyboistą drogą. Zajmował cały parter dużego domu i również był dobrze zaopatrzony. Co raz bardziej zaczynało mi się tu podobać. Zakupiłem wszystko co wydało mi się potrzebne w tym porządną siekierę. Wprawdzie w domu widziałem jedną jednak nie wzbudzała mojego zaufania. Zrobiłem jeszcze zakupy niezbędne do ugotowania obiadu i już wracałem polną droga do siebie. Wyłączyłem klimatyzację i opuściłem szyby. Tym razem z głośników leciało Delerium. Ciepły wiatr wpadał do środka czułem się prawie tak lekko jak on,  byłem samotny ale wolny i niezależny. Zwolniłem, pogłośniłem muzykę, szeroko rozszerzając nozdrza nabrałem dużo powietrza, przytrzymałem, by po chwili wypuścić, kiedyś czytałem książki, wtedy takie opisy wydawały mi się teatralne, wymyślone. Jak to się stało, że teraz niczym papierowy bohater, to ja oddycham pełna piersią i dopiero teraz rozumiem o czym czytałem kiedyś. Maska samochodu rozchyliła ostatnie spadające łukiem zarośla i wjechałem pod dom. Zanim się zatrzymałem  zobaczyłem go. Siedział na schodach podpierając głowę rękami. Wysiadłem.
- Choć pomożesz mi – zawołałem.
Wstał bez słowa, podszedł do samochodu.
- Weź co się da z bagażnika.
Spojrzał do środka, wziął zwój białego kabla i jedną z siatek i ruszył powoli w stronę domu
- Siatki do kuchni reszta na taras – krzyknąłem za nim, biorąc pozostałe zakupy.
Wszedłem do kuchni, stawiał siatkę na blacie.
- Masz trochę czasu ? – zapytałem.
Wzruszył ramionami.
- Pomożesz mi zamontować antenę ? Stawiam obiad w zamian.
Spojrzał na mnie.
- Obiad ?
- Tak, dzisiaj po włosku – spaghetti. Lubisz spaghetti ?
- Nie wiem.
- Nie jadłeś nigdy ?
- Nie.
- No to koniecznie musisz spróbować. To co pomożesz ?
- Może być – zgodził się bez zapału.
Jak sie okazało montowanie anteny nie należało do najłatwiejszych. Co chwila rodził się nowy problem z którym trzeba było walczyć, z braku właściwego sprzętu, środkami zastępczymi mimo to po godzinie staliśmy w salonie i patrzyliśmy w ekran na którym pojawił się obraz. Był pokrzywiony, zaśnieżony i skaczący… ale był.
- Wejdę na to drzewo jeszcze raz i pokręcę anteną, dasz mi znak przez okno w kuchni czy jest lepiej – powiedziałem.
- Ja pójdę, niech pan sam zdecyduje czy dobry.
- Nie spadniesz ?
- Ja ? Ja jestem najlepszy – odpowiedział z wyższością.
Chyba pierwszy raz zaprezentował jakieś swoje uczucia. Odwrócił się i wybiegł z domu.
Po dziesięciu minutach znowu razem patrzyliśmy na ekran, tym razem obraz był idealny.
- Dzięki świetnie się spisałeś. Teraz moja kolej. Zabieram się za obiad. przyznam, że zgłodniałem. A ty ?
- Pić mi się chce – odparł zwilżając wargi językiem.
- W lodówce jest sok pomarańczowy, weź sobie. Nalej mi też – dodałem.
W trakcie przygotowywania obiadu chłopak siedział przed telewizorem jednak po jakimś czasie, widać znudzony, przyszedł do kuchni.
- Siadaj, zobacz jak to się robi, kiedyś sam tak będziesz pichcił. Popatrz, najpierw lejemy trochę oliwy z oliwek, potem czosnek. Podsmażasz ale nie za długo bo zgorzknieje, dodajesz pomidory pelati, to takie bez skórki, do tego sos pomidorowy, trzeba często mieszać, gdy się zacznie gotować wrzucamy kiełbasę i mięso, trochę wina i trochę cukru.
- W domu mama gotuje, to dziewczyny są od gotowania
- Nie prawda to stereotyp. wiesz co to stereotyp ?
- Nie ?
- To jest wtedy, kiedy na przykład wszyscy myślą, że śmietana jest biała, a tak naprawdę każdy na wsi wie, że prawdziwa śmietana jest jaka ?
- Żółta – odparł szybko.
- No, powiedzmy kremowa – uśmiechnąłem się.
- Wracając do gotowania to zapamiętaj, że prawdziwy mężczyzna, wojownik musi umieć gotować.
Odcedziłem makaron przelałem delikatnie oliwą i wymieszałem na durszlaku.
Dobra, dawaj talerze, są tam – wskazałem na szafkę na przeciwko okna.
Nałożyłem dwie solidne porcje i zasiedliśmy przy stole
Patrzyłem zerkając z nad talerza jak je.
- Poczekaj – wstałem, podszedłem do lodówki, wziąłem śmietanę, nałożyłem na talerze po łyżce i skropiłem lekko sokiem z cytryny – teraz będzie lepsze. Wymieszaj.
- Dobre – powiedział po chwili.
Uśmiechnąłem się.
Po obiedzie wyszliśmy na zewnątrz. Chłopak usiadł na schodach i patrzył przed siebie. Był dziwny, intrygował mnie tą swoja obojętnością, jakimś swoim drugim światem w którym tkwił mimo jednoczesnego pobytu w rzeczywistości którą tworzyliśmy razem tu i teraz.
- O czym myślisz ?
- O tym aby zarobić dużo pieniędzy
- I co będziesz z nimi robił ?
- Kupował – odparł zdecydowanie.
- Co ?
- Kupiłbym sobie telefon, taki fajny i samochód sportowy.
- Myślisz, że pieniądze to szczęście ?
- Pewnie, a co by pan zrobił bez pieniędzy ?
- Mylisz się.
- To stereotyk ?
- Stereotyp – poprawiłem. – Wiesz, żył kiedyś pewien mędrzec, nazywał się Budda. siedział sobie i myślał tak jak ty teraz. Siedział długo,słońce wschodziło i zachodziło wielokrotnie, wyrosła mu broda, a znajomi odeszli . Miał takie same myśli, marzył. pragnął , denerwował się, martwił. Wreszcie doszedł do wniosku, że ludźmi żądzą emocje, zazdrość, miłość czy chciwość. Te emocje ludzi okłamują i powodują, że jesteśmy nieszczęśliwi albo pozornie szczęśliwi. Widzimy świat w zafałszowanych fragmentach. które nie pasują do prawdziwego obrazu. Widzimy świat różowym albo w samych czarnych barwach. W gniewie czy miłości, robimy szereg głupstw, a kiedy emocje opadną wstydzimy się tego co zrobiliśmy. Tak tez jest z pieniędzmi, ludzie rozbudzają w sobie chęć kupowania i posiadania i myślą , że to jest dobre.
- To znaczy, że bogaci się wstydzą ?
- Nie – uśmiechnąłem się – być bogatym to nie wstyd ale pędzić do bogactwa, podsycać posiadanie to zła droga. Szczęście można znaleźć wszędzie nawet w zamontowaniu anteny.
- Mama mówi abym się uczył to kupię sobie co będę chciał.
- I ma rację, uczyć się trzeba ale nie dla pieniędzy, tak nigdy nie dogonisz szczęścia i nigdy nie będziesz bogaty
- Ale jak będę miał pełno pieniędzy to będę bogaty.
- Nawet wtedy nie, kiedyś to może zrozumiesz.
Patrzył przed siebie.
- Musze już iść – powiedział po chwili.
- Jak masz na imię ? – Zapytałem.
- Szymon

Ciężko wytłumaczyć dziecku coś, czego nawet dorośli nie pojmują, a co gorsze nawet jak rozumieją to i tak nie stosują – westchnąłem, wstałem i poszedłem do łazienki.
Pozostałą część dnia przeznaczyłem na dokończenie moich skalniaków. Jak zwykle naiwnie myślałem, że zajmie to góra godzinę, a zajęło czas do samego wieczora. Fakt faktem, że efekt mi się podobał. Stałem i patrzyłem, niezapominajki ładnie się komponowały z surfiniami w tle. Odczuwałem satysfakcję jakbym dokonał czegoś wielkiego. Na koniec podlałem wszystkie kwiaty i te fioletowe posadzone wczoraj, i te niebieskie dzisiaj. Zamiotłem drewniany taras i wystawiłem dwa stare wiklinowe fotele jakie znalazłem na małym stryszku. Były popękanie i straciły już swój naturalny kolor ale jak to mówią lepszy rydz niż nic. Na stoliku postawiłem popielniczkę, która od tej chwili miała tu pełnić stałą wartę. Teraz był czas na telewizję. Zasiadłem wygodnie i włączyłem. Przeskakiwałem kanały. Ponieważ pomijałem te na których były reklamy, zatrzymałem się dopiero na dziesiątym, były to wiadomości. Popatrzyłem przez chwile i poleciałem dalej. Znowu reklamy, zatrzymałem się bodaj na piętnastym – telewizja mango, kup kolejny cudowny mikser, dalej, jakiś film, zatrzymałem się próbując zorientować w akcji, po minucie włączyli blok reklamowy, jakaś rodzina namawiała do kupna ubezpieczenia pokrywającego koszty własnego pogrzebu aby nie być udręką dla pozostawionych na tym padole bliskich. poleciałem dalej, Comedy Central, komedie dla ludzi ze zwolnieniem lekarskim, kolejny, znowu reklama o polisie ubezpieczeniowej. Jak to możliwe, że ktoś w telewizji za moje pieniądze wmawia mi, że nie mogę nawet umrzeć bez stresu za darmo, muszę mieć pieniądze jeśli nie, mam się czuć winny ciężaru jaki zrzucam na rodzinę i społeczeństwo. Kapitalizm jest rewelacyjnym systemem, dano mu przyzwolenie na stosowanie najpotężniejszej broni pokojowego świata – manipulację. Z drugiej strony co myśleć o człowieku, nie znam żadnego innego zwierzęcia któremu by dało się w mówić i wprowadzić w życie taki idiotyzm. Przełączyłem kanał, znowu film, Colombo, stary serial kryminalny, widziałem już ten odcinek, kolejny kanał – MTV – kiedyś był moim kultowym, dzisiaj stał się pustym zupełnie nie wiadomo co przekazującym – nie wyobrażałem sobie aby istniał odbiorca tego plastiku. Rzuciłem pilota na stolik wstałem poszedłem do kuchni, wyjąłem z lodówki wódkę, nalałem kieliszek i wypiłem. Poszedłem na taras usiadłem w fotelu, wiklina odezwała się swoim charakterystycznym dźwiękiem. Zapaliłem papierosa. Spojrzałem w ciemna masę lasu. Czy gdybym mógł zmienić swoje życie to czy bym je zmienił ? Tak, zmieniłbym. Dziwię się ludziom którzy mówią, że nie. Zawsze przecież wszystko można zrobić lepiej. Na dodatek ja zostałem oszukany i na nieszczęście udało mi się to odkryć.
Kiedy po śmierci wspólnika zostałem doradcą Valdemara mój plan się powiódł, Zadzwonił, miesiąc  później rozmowa była krótka.
- Spotkajmy się w przyszłym tygodniu w Hertford to pod Londynem, znajdziesz czas ?
- Będę – odparłem krótko.
- Posiadłość Bengeo Hall na przedmieściach Hertford. Będę tam w piątek po południu – dodał.
- Jesteśmy umówieni – zakończyłem.
Bengeo Hall - aleja podjazdu
Hertford, pamiętam jak dzisiaj, przywitało mnie typowo po angielsku Nie ma żadnej przesady w opowiadaniach, że jest tam szaro, jednak tylko tam szare kolory mają swój niepowtarzalny urok i klimat. Jajowate ronda, umożliwiające zawrócenie na trasie, twardy funt i Mc Mullen beer, to było pierwsze co zapamiętałem.
Pub Lemon Tree
Bengeo Hall okazało się dużą typową posiadłością angielską ze wszystkimi, podjazdami, żwirowanymi alejami, żywopłotami, jeziorkiem z wyspą i wielkim domem w kształcie litery U.  Jak się później dowiedziałem dom był z roku 1680, a właścicielem był  Robert Savory członek izby lordów. Fischetti przyjechał punktualnie i przywitał mnie otwartymi ramionami. Pierwszy dzień spędziliśmy na miejscu,  pijąc z właścicielami obowiązkową herbatę o siedemnastej oraz odwiedzając w miasteczku pub Lord Haig gdzie podawano rewelacyjne Mc Mullen beer. Nigdy później nie piłem takiego piwa, pianę można było kroić jak masło. Kolejne dni to rozmowy i ustalenia. Kilkakrotnie przy tym odwiedziliśmy Londyn, spotykając się  na Coven Garden z Holenderskim dostawcą oraz przy Margaret’s st. z lokalnym przedstawicielem firmy Johnem Walesem. Mimo iż załatwialiśmy sprawy biznesowe czułem się jak bym był na weekendowym wypadzie. Raz piliśmy wino przy Trafalgar SQ za moment, ustalając taktykę przed kolejnym  spotkaniem,  piwo  w  "Lemon Tree”. Podobało mi się.  I nie miało dla mnie znaczenia.  że
Wjazd Bengeo Hall
Bengeo Hall
dla mnie znaczenia, że wszelkie koszta ponosił Fischetti, czułem że wsiadłem na rączego konia i trzymam go mocno za grzywę, tylko patrzeć jak sam zacznę płacić, czułem że właśnie wchodzę do świata ludzi „bywających” Zgasiłem niedopałek w popielniczce. Wstałem i wszedłem do środka. Zerknąłem na telewizor leciała jakaś kolejna reklama.
Pub Lord Haig

Bengeo Hall
Sypialnie w Bengeo Hall
spotkanie na Coven Garden
Valdemaro
Szklaneczka rumu przed snem
 - Valdemaro
Żona Roberta i pies z obrazu
Z C.Garden na Whitehall potem
 w rejon Margaret's St

Drogi na Soho.Piccadily i Chinatown
Obraz - Robert Savory
z psem

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz